Sakrament spowiedzi to jeden z najtrudniejszych, ale i najpiękniejszych, sakramentów, jaki został nam dany przez Pana Jezusa. Dlaczego napisałam, że jednocześnie najtrudniejszy ? To właśnie nim, jak w żadnym innym otwieramy swoje serce, a ponieważ do tego trzeba niesamowicie ufać człowiekowi, przed którym je otwieramy, jest tak trudny. W momencie, gdy je otwieram, mówię przez to dwie rzeczy: temu, kto jest po drugiej stronie kratek konfesjonału ufam bardzo, bardzo mocno. Drugą rzeczą, którą przez to mówię: w przestrzeni mojego serca czuje się przy tobie bardzo bezpiecznie.
Pomijając stan grzechu ciężkiego lub zagrożenia życia nie idę to spowiedzi do księdza, jak to określa moja przyjaciółka z „łapanki”. Wiem, że ktoś może takiemu spojrzeniu zarzucić zbytnie przywiązanie, uczepienie się w zaufanie do drugiego człowieka, a nie w działanie łaski sakramentu. Ale pamiętajmy o tym, że może to brzmieć jak banał, słowa moją moc. I jednym nierozważnie wypowiedzianym zdaniem można, kogoś zranić na tyle mocno, że nie wróci do konfesjonału przez długie lata. Starannego, by nie napisać roztropnego wyboru spowiednika dokonują bardzo często te osoby, które u kratek konfesjonału zostały bardzo zranione. I nie chodzi mi bynajmniej o to, aby grzech wybielać. Powiedzieć można wszystko tylko trzeba wiedzieć jak. Ot, taka mała różnica, a robi bardzo wiele.
Zaufania się nie zdobywa, zaufaniem się obdarza. I jak do tej pory nie miałam sytuacji, aby stały spowiednik zawiódł moje zaufanie. Ktoś może napisać, że miałam szczęście. Nie zgodzę się z tym, bo za nim byłam gotowa na to, by iść za bardzo cichym podszeptem Ducha Świętego wcześniej z całą świadomością zgadzałam się na to, że mogę zostać zraniona. Jednak mimo tych zranień nieraz bardzo głębokich dzięki łasce Bożej nieprzeszło mi przez myśl, żeby zrezygnować z systematycznego korzystania z tego sakramentu. Dlaczego tak bardzo mocno upieram się przy tym, że warto jest „mieć” stałego spowiednika? Ponieważ widzę jak wielkim darem i łaską jest człowiek, który wskazuje mi Boże drogi wtedy, gdy sama się gubię w labiryncie życia. Który daje zawsze pierwsze miejsce Jezusowi. Wskazując zawsze na niego.